Echo Poster
Echo Poster
One photograph on a poster from the project “The Echo”.
POY Photography Book of the Year 2018
The Photo Book of the Year 2018 in Grand Press Photo
Copyright: Maksymilian Rigamonti
Title: The Echo
Photography: Maksymilian Rigamonti
Text: Magdalena Rigamonti
Design: Kasia Kubicka
Photography editor: Ewa Meissner
Scanning and preparation: Tomasz Kubaczyk
Language: Polish, English
Translation: Adam Robiński
Proofreading: Iwona Maciszewska
Print: Chromapress
Size: 42 x 42 cm (folded 21 x 21 cm)
1 black and white photograph
Print run: 500 copies
Date of issue: July 2019
Edition of 500 folded photograph on poster
Format: 42 x 42 cm (16,5 x 16,5 inch)
Folded into 21 x 21 cm (8,5 x 8,5 inch)
Numbered
Signed
I travel to places that do not exist. I meet people without a future, living in the past. I visited many places in western Ukraine, in Volhynia. Today, there are only empty space of the former Polish villages and towns. Almost all they disappeared in the year 1943. They can be found on old maps, trying to track them down with GPS. In early spring, when snow melts it can be seen, where there were houses. Material is only emptiness and the echo of the past. Boundless landscapes, sincere fields and only here and there someone placed a cross. Historians document and collect testimony about Volhynia Massacre, they created a historical development, which rely almost exclusively on human memory, because the material certificates basically does not exist. I'm looking for what does not exist, and I'm trying to tell the story about Volhynia, the land contaminated by death.
Jeżdżę do miejsc, których nie ma. Spotykam ludzi bez przyszłości, żyjących przeszłością. Dziś tam, na Wołyniu są tylko puste miejsca po dawnych polskich osadach i wsiach. Prawie wszystkie zniknęły w 1943 roku. Można je znaleźć na starych mapach, próbować namierzać GPS-em. Tam materialna jest tylko pustka. I ja tę pustkę fotografuję. Bezbrzeżne krajobrazy, szczere pola i tylko gdzieniegdzie ktoś postawił krzyżyk. Tu była szkoła, w tamtej wsi mieszkało dwa tysiące ludzi, tam kościół, tu z okolicznych wsi co środa zjeżdżali na targ, a tam był urząd gminy. Nie ma nic. Tylko przyroda. A w okolicach ukraińskie wsie. Fotografuję analogowym aparatem średnioformatowym. Szukam tego, czego nie ma i próbuję opowiadać historię Wołynia, krainy skażonej śmiercią.
“The Echo” book review in NYT by Sara Aridi
https://www.nytimes.com/2019/05/21/lens/poland-ukraine-volhynia-massacre.html
Recenzja Michała Dąbrowskiego z culture.pl
https://culture.pl/pl/dzielo/magdalena-i-maksymilian-rigamonti-echo
"Echo" jest efektem kilkunastu podróży na tereny historycznego Wołynia. Wyważona, niejednoznaczna książka to opowieść o wielkiej historii i bezsensownym okrucieństwie, ułożona ze zdjęć i relacji świadków.
Żeby obejrzeć tę książkę trzeba odgiąć okładkę, którą przytrzymuje magnes. Środek przypomina stos archiwalnych zdjęć. "Echo" składa się z 12 kart, które można rozłożyć jak mapy – na każdej z nich są cztery czarno-białe zdjęcia. Jedynym akcentem kolorystycznym jest złotawa wyklejka. Na każdej stronie znajduje się kilkuwersowy tekst, nazwa wsi i jej współrzędne GPS. Nie można przyspieszyć lektury – skończyłoby się to przerwaniem którejś ze stron lub pominięciem historii zawartej w ukrytej rozkładówce.
Zdjęcie otwierające album przedstawia łąkę – zwyczajny krajobraz, przecięty horyzontem mniej więcej w połowie sceny. Symetryczny, uporządkowany kadr, który mógł być wykonany wszędzie. Pierwsi ludzie, którzy pojawiają się w książce, to para dwudziestokilkulatków przy wozie. Chłopak patrzy w dal, nie obejmuje dziewczyny. Jest smutny, zły lub hamuje złość – trudno to jednoznacznie ocenić. Na odwrocie zdjęcia tekst: Wygranka, 11 lipca 1943, ponad 140 osób.
Dalej widać polne kwiaty rosnące w błocie. Po rozłożeniu – krajobraz znikający we mgle. Kolejna bohaterka stoi na otwartej przestrzeni, obok niej widać jedynie fragment biednego placu zabaw otoczonego oponami. W tekście czytamy:
Nie ma dokąd uciec, nie ma gdzie się ukryć, las daleko, droga daleko. Do tego pod górę. Można było biec zaraz w dół i znowu pod górę. I się modlić.
W jednym z nielicznych drzew Matka Boska ukryta we fragmencie kory. Krzywucha, sierpień 1943, około 70 osób. Na kolejnej rozkładówce widoczny jest mężczyzna, obok niego kopalnia bazaltu. Janowa Dolina, miejsce kaźni 600 osób. Oglądamy je przez brudną szybę zakładu. Kilka osób na polu, na zdjęciu obok wypalanie trawy, a nad tym wszystkim śnieżnobiała chmura. Po kilku portretach zdjęcia dwóch drzew. Jedno kwitnące, drugie bez liści, złamane. Po otwarciu rozkładówki widać resztki śniegu na fundamentach domów – białe obrysy prostokątów na czarnej ziemi, tyle z nich zostało.
Pod płotem stoi matka z trójką dzieci i psem. W tym miejscu Magdalena Rigamonti przypomina historię kobiety, która uciekała z dzieckiem przez pole. Pocisk jednego z banderowców miał ranić ją w głowę, w wyniku czego straciła przytomność. Chłopiec, który dzięki tej ucieczce ocalał, to Mirosław Hermaszewski, pierwszy Polak w kosmosie. Podczas rzezi wołyńskiej członkowie UPA wymordowali 19 członków jego rodziny.
Wymowna jest fotografia, w której ekspozycja jest ustawiona na niebo, przez co ziemia jest czarna, zupełnie pozbawiona szczegółu. Po chwili widzimy płaczącą kobietę wspartą o drewnianą laskę. "Zośka. Że z polskiej rodziny". Mówi, że wszystko pamięta. Mąż – Ukrainiec. Brat męża był w UPA. Na tym polu zginęło 227 osób.
Dominują w tej książce zdjęcia krajobrazów, które są subtelne, wyciszone. Jest tu dużo ujęć detali, fragmentów drzew. Gdyby zabrakło umocowania w postaci współrzędnych geograficznych i nazw wsi, byłyby to przedstawienia pretensjonalne, ciężkie od niejasnej symboliki. Udaje się jednak tego uniknąć, bo Rigamonti pokazuje konkretne pola, na których wydarzyła się tragedia, a nie tylko szuka metafory ciszy. Każde kolejne zdjęcie krajobrazu przeciętego horyzontem jest tworzeniem nowej mapy: niepamięci i wyparcia.
Książkę zamyka tekst od autora, w którym pisze on o swoim strachu; strachu przed zapachem śmierci, przed ciarkami na plecach. Atmosferę panującą we wsi Majdan określa słowami: "(panuje tu) taki sam spokój i niepokój". Dostrzeżenie tej ambiwalencji doskonale podsumowuje cały projekt.
Maksymilianowi Rigamonti wspólnie z autorką tekstów, fotoedytorką, projektantką i pozostałymi osobami zaangażowanymi w projekt, udało się stworzyć książkę, która jednocześnie wzbudza ciekawość i mrozi krew. Jest cicha, wyważona, ale i dosadna, dzięki powiązaniu zdjęć z miejscami i umieszczeniu obok nich liczby ofiar. W matowy papier wsiąkł druk, ujednolicając wszystkie zdjęcia, obniżając ich kontrast, niby przykrywając je pyłem. Zamykając książkę, trzeba ponownie zagiąć okładkę i zbliżyć do siebie dwa magnesy. Ich kliknięcie słychać tuż przy wytłoczonym tytule. Rzadko zdarza się w polskich wydawnictwach fotograficznych, by forma tak bardzo pracowała na rzecz treści.
“The Echo” book review by Michał Dąbrowski, culture.pl
Echo is the effect of several journeys to the historical region of Volhynia. This well-balanced and ambiguous book is a tale about great history and senseless cruelty, composed of photos and first-hand reports. It won the title of 'Photography Book of the Year' 2018 awarded by the prestigious Pictures of the Year International.
To view the book, one has to unbend the cover pinned down with a magnet. The inside resembles a pile of archive photographs. Echo consists of 12 cards which can be unfolded like a map – each of them contains four black-and-white photos. A golden sticker is the only colour accent in the book. On each page, there is a several-verses-long text, the name of the village and its GPS coordinates. Rushing the reading would be impossible – it would end with breaking off one of the pages or skipping a story included in the hidden spread.
The first photo depicts a meadow – a plain landscape cut in two by the horizon situated more or less in the middle of the scene. A symmetrical, orderly frame which could have been shot anywhere. First people to appear in the book is a young couple in their twenties, standing next to a cart. The boy gazes at the distance and does not embrace the girl who is hugging him. He is sad, angry or trying to contain the anger – it is difficult to tell. On the reverse, there is a short note: Wygranka, 11th July 1943, more than 140 people.
Next, there are wildflowers growing in mud. After spreading the page – a landscape disappearing in the mist. Another woman stands in open space. All we can see next to her is a small fragment of a poor playground surrounded by tires. We read:
There is nowhere to run, nowhere to hide, the forest is far away, the road is far away. And it's uphill. You could run downhill and then uphill again. And pray.
In one of the few trees, the Holy Mother stands hidden in a piece of bark. Krzywucha, August 1943, approximately 70 people. In the next spread, there is a man, next to him a volcanic rock mine. Janowa Dolina, where 600 people were killed. We watch them from a factory through a dirty windowpane. Some people are in the fields, the grass is burned off in the next photo. Above all this a snow-white cloud is visible. Following a few portraits, there is a photo of two trees. One is in bloom, the other one remains leafless and broken. After expanding the spread, one can see remnants of snow covering the foundation of the houses – white outlines of rectangles on black soil is all that is left of them.
A mother with three children and a dog stands by the fence. Here, Magdalena Rigamonti recounts a story of a woman who ran away with her child through the fields. A bullet shot by one of the Banderites was supposed to reach her head which made her lose consciousness. The boy who managed to survive thanks to this escape is Mirosław Hermaszewski – the first Pole in space. During the Volhynia massacre, members of the Ukrainian Insurgent Army murdered 19 members of his family.
The photograph with the exposure set on the sky is very telling – because of this, the ground is black, almost entirely devoid of detail. Then we see a crying woman supporting herself with a wooden cane. 'Zośka. From a Polish family'. She says that she remembers everything. Her husband was Ukrainian. His brother was in the Ukrainian Insurgent Army. 227 people died on this field.
Subtle, muted landscape photos dominated this book. There are many detailed shots, fragments of trees. If there was no information offered on the geographical coordinates and names of the villages, the images would have been pretentious, encumbered by the vague symbolism. Rigamonti manages to avoid this by showing specific fields on which the tragedy took place instead of simply searching for a metaphor for silence. Each of the following photos of a landscape cut in half by the horizon is a new map: that of oblivion and denial.
A note from the author finishes the book. He writes about his own fear – fear of the smell of death, of goosebumps. He sums up the atmosphere of the Majdan village: 'here, the very same quiet and disquiet can be felt in the air'. This ambivalence perfectly summarizes the project as a whole.
Maksymilian Rigamonti, together with the author of the texts, photo-editor, designer and all the other people involved in the project managed to create a book which both piques curiosity and is bloodcurdling. It is tacit and well-balanced, but also blunt because of linking together photos of the places and placing the victim count next to them. The print seeped into the mat paper and decreased the contrast as if covering it with dust. When closing the book, the reader has to once again bend the cover and connect two magnets. You can hear their click just next to the embossed title. In Polish photography publications, it seldom happens that the form enhances the content in such a meaningful way.
Written by Michał Dąbrowski, Jun 2018, translated by Patryk Grabowski, Jun 2018.
https://culture.pl/en/work/echo-magdalena-and-maksymilian-rigamonti
“Wbiło mnie wczoraj w krzesło. Zaniemówiłam. Ta książka niesie tyle emocji... Nie wyobrażałam sobie, ze przez takie medium to możliwe. To co zrobiliście jest wyjątkowe. To prawdziwa SZTUKA! Fotografie wyją niemym głosem! Wyrywają serce. Nie ważna wydaje się historia. Duchy ludzi wciąż tam są. Boli... Do tego wydanie jest piękne. Wyjątkowe.”
ECHO to nie jest album, który się ogląda, ale który się przeżywa. O Wołyniu trudno jest pisać, a co dopiero pokazać coś, co właściwie jest niewidzialne, a jedynie wyczuwalne - ślady istnienia i śmierci. Przecież nie zostało niemal nic, nie ma budynków, nie ma pomników, tylko drzewa, pola, i domagające się uwagi oddechy zamordowanych. Ale na tych bardzo niepokojących i pięknych fotografiach Maksymilian uchwycił to co niewyrażalne. Ogromnie się wzruszyłam, stanął mi przed oczami Wołyń widziany w pełni lata i te puste przestrzenie, tak pozornie sielskie, żal ścisnął serce. Matka, dziadkowie i ich rodzina, wszyscy stanęli mi przed oczami... Dziękuję za tą książkę, za te podróże, gdyby nie Wasz projekt i opowieści o nim, nie odważyłabym się napisać o Kolonii Marusi.... Piękne, minimalistyczne wydanie także robi wielkie wrażenie. Wielkie gratulacje, dokonaliście czegoś wielkiego i wyjątkowego.
Sylwia Zietek, pisarka
Dotarło do mnie Echo. Najpierw piękna, surowa okładka o fakturze kamienia. A w środku... Gardło ściśnięte. Dziękuję.
Echo. Wołyń. Rigamonti. Dzis dostałam. Nie mam słów. Genialne.
Małgorzata Omilanowska, historyk sztuki, profesor, była minister kultury i dziedzictwa narodowego.
Mocne. Wzruszające. Warte popatrzenia, przeczytania. Echo.
Echo to wrażliwość otwartość na drugiego człowieka i niezwykły talent Maksymilian Rigamonti i Magdalena Rigamonti. Każda karta albumu to wielkie emocje i uruchomiona wyobraźnia.
Recenzja Piotra Kofty
Suche fakty są takie: w latach 1943–1944 członkowie i sympatycy Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów wymordowali na Wołyniu ok. 60 tys. Polaków, a także, w mniejszym zakresie, przedstawicieli innych mniejszości narodowych zamieszkujących to terytorium: Żydów, Rosjan, Czechów. Mordowano całymi wioskami – brały w tym udział zarówno formacje militarne, jak i cywile. Sąsiedzi ofiar.
Rzeź wołyńska ma swoją historię i ma swoją skomplikowaną historiografię: wciąż trwa – w dużej mierze polityczny – spór o to, czy mieliśmy do czynienia z planowym ludobójstwem (jak twierdzi strona polska), czy ze zbrojnym, powstańczym odwetem, który wymknął się spod kontroli (jak utrzymuje strona ukraińska). Tak czy owak, była to klasyczna czystka etniczna. Maksymilian Rigamonti pojechał na Wołyń po 70 latach od tamtych wydarzeń, by zobaczyć, co zostało po zgładzonych wołyńskich wioskach. Nie zostało właściwie nic. Co może w takiej sytuacji zrobić fotograf? Naturalnie zrobić zdjęcia pustce. Rigamonti wiele razy wracał na Wołyń, „do przeszłości, bo na Wołyniu czas się zatrzymał”. Fotografował zatem nie tylko pustkę, ale i czas.
Album „Echo” ma oryginalną formę edytorską, do zdjęć trzeba dotrzeć, rozłożyć je – ostrożnie, delikatnie. To jest konceptualny sygnał: będziemy obcować z czymś kruchym i ulotnym. Ale pierwsze, co się rzuca w oczy na tych zdjęciach, to ich paradoksalna swojskość. Znam te łąki, te suche badyle, te cherlawe sosnowe lasy. To pejzaż oszczędny i skromny. Nasz, tutejszy, wiejski. Nie ma w nim żadnej egzotyki. A jednak jest nasączony śmiercią i rozkładem – nikt się w tych miejscach nie osiedlił, nikt nie przywrócił ich kulturze w jej najprostszym nawet sensie: tej ziemi się nie uprawia. Wydaje się skażona tyle zbrodnią, ile pamięcią. A może antypamięcią, bo jest to terytorium, którego się unika, terytorium wyparte, nie-miejsce.
Rigamonti sfotografował te emocje i nastroje. Jego zdjęcia trzymają się szarych, monotonnych barw – jakby dzienne światło nie było w stanie rozjaśnić tego świata. Ich symbolika jest nieoczywista, choć kieruje się sugestią, że ludzkie oko, podobnie jak umysł, wszędzie szuka znajomych, znaczących wzorców i kształtów – także tam, gdzie wydarzyły się rzeczy straszliwe, niezrozumiałe, niewypowiadalne.
Na marginesie opowiada się tu o czymś jeszcze: o banalnym, zmiennym spokoju natury. Pustka może być ekspresją utraty, ale może być także wyrazem uniwersalnej płynności materii, gdy ludzkie życie – i popełniona na nim zbrodnia – w sposób nieunikniony wtapiają się w nurt czasu, który wypłukuje historię, zastępując ją biologią i geologią.
„Echo” traktuje o nie-miejscach Wołynia. Ale takich przestrzeni opróżnionych z ludzi i pamięci jest oczywiście więcej – i nadal są blisko nas. Las zarósł łemkowskie wsie w Beskidzie Niskim i niemieckie osady na sudeckich zboczach, po lubelskim getcie została praktycznie tylko stara studnia. Znacznie młodsze lasy porastają wyrżnięte muzułmańskie wioski w Bośni i – dla odmiany – niegdysiejsze serbskie osiedla w chorwackiej Krajinie. Rzadko kiedy jednak pejzaż ma tak toksyczne właściwości jak ten sfotografowany przez Rigamontiego. Tamtejszy czas nie leczy ran, ale wydaje się trucizną.
Echo - to dowód, bolesna refleksja. Czarno białe zdjęcia pustki. Byłam na spotkaniu z autorami i dawno nic mnie tak nie poruszyło, jak ich opowieść m.in. o tym, że będąc tam, spędzali noce na stepie i słyszeli głosy toczącego się życia i ludzi, którzy nie istnieją od kilkudziesięciu lat. O stepie i lasach kryjących kości wymordowanych, o ogrodowe kwiatach z nagła pojawiających się wśród rachitycznych drzew. O pamięci po gospodarstwach, ludziach i ogromnie bólu. Tam nie ma nic. Dla mnie, poligrafa ta książka to dzieło pod względem edytorskim. Papier, oprawa, koncepcja i pomysł: zdjęcie/współrzędne GPS miejsc ma ziemi, w których nie ma już nic poza pamięcią.